Po latach szkalowania… powróciłem do Kościoła Katolickiego
Mam 45 lat, pochodzę z niewielkiej miejscowości na Mazurach. W swoim życiu sięgnąłem dna moralnego. Moje praktycznie dorosłe życie było piekłem, które sam sobie zgotowałem i dziękuję Bogu, że dzięki Jego Miłosierdziu nie przekreślił mnie i nie pozwolił bym umarł w grzechu, bym do końca się zatracił !Urodziłem się w rodzinie katolickiej, gdzie moja mama dbała o wieczorną, wspólną modlitwę i o nauczenie nas mnóstwa modlitw, które to pamiętam do dnia dzisiejszego. Całe dzieciństwo układało się dobrze: skończenie szkoły, pierwsza praca itd.
Nadszedł jednak pierwszy okres próby, który oblałem z kretesem… W roku 1984 – miałem groźny wypadek, wskutek którego między innymi zostały mi amputowane palce obu rąk. Przeżyłem długi okres rekonwalescencji- rehabilitacji. W końcu w 1986 roku opuściłem szpital, zły na cały świat, a w szczególności na Boga, że tak mnie pokarał. Zwątpiłem w istnienie Boga, nienawidziłem sam siebie, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Po dwóch miesiącach już siedziałem z wyrokiem pięciu lat pozbawienia wolności. W więzieniu moja frustracja i nienawiść do Boga rosła.
Po opuszczeniu zakładu karnego poznałem Iwonę. Żyliśmy w grzechu. Po okresie trzech miesięcy dowiedziałem się, że jest w ciąży. Nie obeszło mnie to zbytnio, ponieważ byłem zapatrzony w swoją krzywdę, zaślepiony nienawiścią do Boga i często odurzony alkoholem, w którym szukałem zapomnienia.
Dzisiaj wiem, że w tym czasie szatan zaślepił mnie do tego stopnia, że nienawidziłem ludzi, Boga, siebie i wszystkiego co mnie otacza. Zaraz po narodzeniu się córeczki, moje drogi z Iwoną rozeszły się. Niedługo po tym dostałem kolejny wyrok i następne dwa i pół roku. Po opuszczeniu zakładu karnego wychodziłem z postanowieniem, że przestanę się użalać nad sobą i zacznę wszystko od nowa.
Wyjechałem do Niemiec, gdzie mieszkałem i podjąłem pracę. Powodziło mi się nieźle ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie można zaczynać wszystkiego od nowa, nie odbudowując więzi z Bogiem. Przez cały czas obwiniałem Boga i omijałem kościół z daleka. Mama płakała, prosiła, nic to nie dawało. Szatan tak zaślepił mnie, że szkalowałem Kościół i księży, powtarzając, że o swoim losie decyduje sam.
W 1995 roku przyjechałem na kilka dnia do Polski. Na drugi dzień pobytu w domu na moich rękach umarł mi ojciec. Okaz zdrowia – przyszedł z pracy, zjadł obiad i odszedł. Znowu żal, ból i ogarniająca wrogość do Boga. Nawet wtedy nie poszedłem do spowiedzi. Szatan znowu triumfował. Zaraz po pogrzebie ojca, wyjechałem do Hamburga. Tam zacząłem pić, zadawać się z szemranym towarzystwem. Byłem tak rozgoryczony, że nie zależało mi na niczym i na nikim. Tak po kolejnym roku próby odrzucenia Boga przyjechałem do Polski.
Przez cały okres od śmierci ojca znowu staczałem się coraz bardziej – na samo dno. Nie było we mnie żadnego hamulca, żadnej odpowiedzialności. Byłem jak zwierze żądne zemsty na Stwórcy.
Popełniłem kolejny rozbój i tym razem otrzymałem wyrok sześciu lat. Przez cały pobyt w zakładzie karnym drwiłem, szydziłem z Kościoła i z tych ludzi co chodzili na Mszę świętą. Po roku pobytu w areszcie śledczym w Radomiu umarła mi mama. Znowu frustracja i gniew na Boga i tak minął mi wyrok sześciu lat. Po opuszczeniu zakładu karnego związałem się z kobietą, też katoliczką tylko z nazwy. Znowu zatraciłem się w alkoholu, wszedłem w środowisko kryminogenne. Kolejny rozbój – no i wyrok cztery i pół roku więzienia.
Przyszedł 16 maja 2005 roku, dzień przed moimi czterdziestymi pierwszymi urodzinami. Zadzwoniłem do brata Darka i dowiedziałem się od niego, że otrzymał telefoniczną wiadomość od Iwony, że moja 16-letnia córeczka Ania została zamordowana. Nie uwierzyłem mu. Zacząłem kląć, wyzywać. Wziąłem numer do Iwony, zadzwoniłem sam – uwierzyłem w tragedię, gdy Iwona z płaczem potwierdziła śmierć Ani.
Cały dotychczasowy ten istniejący i nieistniejący świat zawalił mi się na głowę. Całe moje plugawe życie w ułamku sekundy stanęło mi przed oczami. Chwila gdy odtrąciłem swoje dziecko, wszystko co kochałem i straciłem bezpowrotnie. Zacząłem płakać i nie chciałem dłużej żyć. Zacząłem rozmawiać z Bogiem, a raczej zadawać Mu pytania, na które otrzymałem odpowiedzi ale znacznie później. Zacząłem pytać – dlaczego mi to Boże robisz, dlaczego jesteś tak okrutny, dlaczego zabrałeś niewinną osobę – moją córeczkę, a nie zabrałeś mnie. Przecież to ja Cię obrażałem słowem i stylem życia, a więc dlaczego? Nie spałem całą noc, chciałem skończyć ze sobą.
Na drugi dzień, nie wiem czemu, nie wiem jak ale poszedłem do więziennej kaplicy na Mszę świętą i jeszcze przed Mszą zacząłem rozmawiać z Księdzem. Wyznałem co leżało mi na sercu, ale nic mi to nie pomogło, nie poczułem ulgi. Wtedy Kapelan sam zaproponował mi, że odprawi Mszę świętą za Anię i zaproponował mi spowiedź. Pomimo wewnętrznych oporów zgodziłem się. Przystąpiłem do spowiedzi z marszu. Wyglądało to dość chaotycznie, a moja spowiedź była przerywana żalem, bólem i złością do Boga.
Spowiedź trwała długo. Po spowiedzi przyjąłem Chrystusa i poczułem prawdziwą ulgę. Miłosierdzie Boże zaczęło powolutku, bez rozgłosu kiełkować w moim sercu. Zacząłem uczestniczyć we Mszach świętych, zacząłem się modlić.
Po upływie trzech miesięcy przystąpiłem do Sakramentu Bierzmowania, osiem miesięcy po tym wziąłem ślub z Iwoną i zaraz po tym wyjechałem do Bydgoszczy, gdzie zetknąłem się z „Anką”. Tam, podczas spotkań Ania i Tadek tak naprawdę pokazali mi drogę do Boga, nauczyli mnie jak się modlić, ale wtedy nie umiałem przebaczyć tym dwóm dziewczynom, które zamordowały mi córkę i gdzieś w głębi serca nie umiałem wybaczyć Bogu, że mi ją zabrał. Oni nauczyli mnie modlić się tzn. odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Z początku podchodziłem do tej modlitwy sceptycznie, ale zacząłem odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego w różnych intencjach. Dwa miesiące później opuściłem Zakład Karny.
Wszystko zaczęło się układać. Nie wiem jak to się stało ale szatan znowu zrealizował swój podły plan. Nie potrafiłem wybaczyć Panu Bogu, zapomniałem o modlitwie. Na efekty nie trzeba było długo czekać, stara sprawa wyszła na jaw i kolejny wyrok czterech lat. Gdy zostałem przewieziony do Zakładu Karnego w Koronowie i zacząłem się modlić, gdzieś głęboko w sercu poczułem, że dostałem kolejną szanse zbliżyć się do Boga i żyć jak człowiek według X Przykazań. Zacząłem gorliwie się modlić i chodzić na spotkania Arki, zacząłem znowu chodzić systematycznie na Mszę świętą i odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Prosiłem przez pośrednictwo siostry Faustyny i Najświętszej Marii Panny o ukierunkowanie mnie, o Miłosierdzie Boże dla mojej zmarłej córeczki.
Na jedno ze spotkań Arki przyjechał brat Tadeusz z Konina, który przedstawił swoje świadectwo nawrócenia po śmierci dziecka i wtedy wszystko zrozumiałem – dzięki Bożemu Miłosierdziu. Wtedy to Duch Święty odpowiedział mi na dręczące mnie od lat pytania. Między innymi na pytanie – dlaczego zabrał mi moją córeczkę. Na tym to spotkaniu zrozumiałem, że Pan Bóg mi jej nie zabrał. On mi ją oddał, tak naprawdę mi ją zwrócił, bo dzięki jej śmierci odnalazłem swoją Anię, o którą wcześniej się wcale nie troszczyłem. Dzięki mojej Ani odnalazłem drogę do Boga a także zrozumiałem, że dzięki Ani związałam się ponownie z Iwonką, którą kiedyś skrzywdziłem. To Ania gdzieś wysoko u Pana Boga uprasza łaski dla mnie. To dzięki jej śmierci zrozumiałem, że to nie ja decyduję o sobie i z człowieka, który obrażał Boga swoim stylem życia, słownie skłóconego z samym sobą, skłóconego z ludźmi, niewierzącego w nic, zmieniłem się w człowieka, który dzięki Łasce Bożej przebaczył samemu sobie, który przebaczył zabójczyniom własnej córeczki i dzięki Miłosierdziu Bożemu pojednał się z Bogiem.
Poczułem się wolnym człowiekiem, odzyskałem spokój. Dziś wiem, że Koronka do Miłosierdzia Bożego czyni cuda, bo takim namacalnym cudem Bożym jest moja przemiana. Jezu Miłosierny dziękuję Ci za Łaskę i za wszystkie dary.
Jezu Ufam Tobie!
Ufający Bogu Andrzej!
Jeśli spodobał Ci się ten wpis, rozważ jego skomentowanie lub skorzystanie z RSS-a i w konsekwencji otrzymywania informacji o nowych wpisach do Twojego czytnika.
Wierzę, że będzie dobrze !