Profilaktyka uzależnień-Tomasz R. ZK Łowicz

Mam na imię Tomek i mam 28 lat. Obecnie przebywam w Zakładzie karnym w Łowiczu, i do końca kary pozostało mi niecałe dwa lata z ośmiu lat. Chciałbym podzielić się z wami moim życiem i moją przeszłością. Tym jak łatwo zniszczyłem sobie życie i przy okazji skrzywdziłem wiele osób. Zwłaszcza rodzinę, a w szczególności mamę. Jednocześnie podczas opowiadania o swoim życiu, pragnę dać świadectwo Bożej miłości i Jego interwencji i ratunku, którego ja osobiście doświadczyłem. Tak więc wychowałem się  na wsi, w normalnej rodzinie. Niczego mi ani mojemu bratu nie brakowało. Rodzice ciężko pracowali chcąc zapewnić godny byt całej rodzinie. Jako dziecko nie sprawiałem żadnych problemów wychowawczych, ani w szkole ani w domu. Dobrze się uczyłem, byłem spokojny i miły. Ale w wieku 14 lat zacząłem dostrzegać u siebie kompleksy. Pewne ograniczenia, które mnie blokowały w normalnym funkcjonowaniu. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, nie potrafiłem również pójść do psychologa w szkole albo do rodziców i powiedzieć im o tym co się ze mną dzieje, wstydziłem się po prostu o tym mówić, przyznać się do pewnego rodzaju ułomności, bo tak to właśnie odbierałem. A patrząc na rówieśników, na to jak oni się swobodnie zachowują, jacy są wyleni i weseli, przekładało się na to, że coraz bardziej nie akceptowałem siebie. A to z kolei sprawiło, że całkowicie zamknąłem się w sobie. Myślałem, że jak będę unikał ludzi to jakoś to wszystko przetrwam. Ale niestety im bardziej oddalałem się od ludzi tym bardziej pragnąłem jakiejś akceptacji, bliskości i rozmów z innymi. I pewnego dnia stwierdziłem, że jak zacznę kolegować się z osobami starszymi ode mnie, którzy maja nie zbyt dobrą opinie w szkole i na wsi, to dzięki temu uchronię się przed różnego rodzaju nie przyjemnościami, które zaczęły mnie dotykać. Inaczej mówiąc pomyślałem, że jeżeli będę z nimi spędzał czas, to nikt się ze mnie nie będzie śmiał, ponieważ będą się bali tego, że koledzy się za mną wstawią. Więc tak jak pomyślałem, tak też zrobiłem. A zbiegiem czasu zacząłem funkcjonować tak samo jak oni, a nawet gorzej. Pierwszy raz napiłem się alkoholu w wieku czternastu lat, w tym dniu uciekłem również pierwszy raz z lekcji. Pamiętam, że na początku nie chciałem pić, gdzieś w głowie miałem to wszystko jak rodzice mnie wychowywali i kłóciło się to ze mną. Zresztą nie czułem takiej potrzeby, jakoś mnie nie ciągnęło do picia. Ale gdy zobaczyłem to jak nagle po wypiciu trochę wina koledzy stali się tacy pewni siebie, zadowoleni i wylewni. To  odrazy zapragnąłem poczuć się taj jak oni. Ten widok jak nagle w ich życiu pojawiła się taka beztroska i zabawa, krótko mówiąc wszyscy szybko stali się innymi ludźmi. Przemawiał do mnie i sprawiał, że nikt mnie już nie musiał pytać czy chcę się napić. Sam sięgnąłem po wino i zacząłem pić razem z nimi, myśląc i wierząc w to, że alkohol mi pomoże rozwiązać wszystkie moje problemy. To jak się czułem po wypiciu wina przełożyło się na to, że sięgałem po alkohol co raz częściej, aż w końcu się od niego uzależniłem. I muszę się szczerze przyznać, że nawet nie zorientowałem się kiedy moje życie stało się już całkowicie podporządkowane tylko i wyłącznie piciu. Wiem tylko tyle, że w wieku 15 lat, ja już nie wyobrażałem sobie swojego życia bez picia. Przerażała mnie myśl, że miałbym nie pić, zrezygnować z czegoś co myślałem, że mi pomaga. Byłem pewien tego, że alkohol to wspaniałe lekarstwo na moje problemy. Nie wiedziałem o tym, że picie alkoholu tylko zmienia mój tok myślenia i nic poza tym. Dopiero później to zrozumiałem, po ponad dziesięciu latach męki, bólu i cierpień. Pamiętam, że po wypiciu alkoholu od razu inaczej się czułem. Taki ważny, stawałem się nagle mądrzejszy, zabawniejszy, bardziej wylewny, komunikatywny, podziwiany, lubiany przez wszystkich itd. Ja nie chciałem czuć się inaczej, tak jak się czułem gdy byłem trzeźwy. Więc po prostu piłem, stwarzając sam sobie poprzez picie, tak zwany świat iluzji i zaprzeczeń. Gdy byłem trzeźwy to czułem się źle i gorszy od innych, a gdy wypiłem to wtedy czułem, że żyję, i że już jest wszystko w porządku. Tak jak powinno być. Było mi fajnie w tym świecie, który sobie sam stworzyłem. A nie chcąc wracać do rzeczywistości to piłem cały czas. Pamiętam, że większość dzieciaków z mojej klasy, i w ogóle ze szkoły do której uczęszczałem zachowywało się poprawnie. Dobrze się uczyli i nie sprawiali żadnych problemów wychowawczych. W wolnym czasie grali w rożne gry i fajnie się bawili, wracając normalnie pod wieczór do domu. A ja zamiast z nimi spędzać czas, to przebywałem wśród starszych kolegów, z którymi piłem, kradłem, rozrabiałem, chodziłem na jakieś imprezy itd. Szybko ze spokojnego chłopaka stałem się chamski i wulgarny. Moja wychowawczyni ze szkoły podstawowej powiedziała mi kiedyś, że nie tylko zmieniłem klasę, ale i całą szkołę. Na dzień dzisiejszy wiem, że miała rację, byłem najgorszy w szkole, pod względem zachowania. Nikt nie mógł sobie ze mną poradzić. Byłem obojętny na to co kto mi mówił. Nikt nie mógł do mnie dotrzeć i poznać mój problem. Po prostu całkowicie zamknąłem się w sobie i robiłem to co chciałem. Nie raz w domu dostałem niezłe lanie od ojca, jak coś przeskrobałem. Ale i to nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Naprawdę wszyscy byli bezsilni co do mojego postępowania. Dwa miesiące przed ukończeniem szkoły podstawowej, zostałem umieszczony w pewnej placówce dla trudnej młodzieży. Młodzieży, która jednocześnie ma problemem z uzależnieniem. Tam moje zachowanie nie uległo zmianie, ja tam tylko skutecznie ukrywałem kogoś kim nie byłem. Ale za to kogoś kogo inni chcieli ujrzeć. Ukończyłem tam szkołę podstawową z dobrymi ocenami. A później stamtąd uciekłem. Wielu ludzi nie potrafi zrozumieć tego jak to się stało, że tak bardzo się zmieniłem. Że stałem się taki zimny i bez serca. Totalnie znieczulony na łzy rodziców, na ich prośby, troskę i zmartwienia już w wieku 15 lat. Najbardziej dziwnym w tym wszystkim było to, że ja myślałem, że nic złego nie robię. Myślałem, że po prostu nikt mnie nie rozumie, i że wszyscy czepiają się mnie tak na prawdę bezpodstawnie. Nie dostrzegałem tego jak bardzo się zmieniłem. Że nic mnie już nie interesowało. A czas już tylko i wyłącznie został całkowicie podporządkowany piciu i zabawom. Ojciec nie raz mi mówił, że wyląduje w więzieniu, że to jest dla mnie miejsce. Że nie nadaje się z takim postępowaniem i zachowaniem do życia w społeczeństwie. I tak się właśnie stało. Tato zmarł gdy miałem 15 lat, i wiecie co, na dzień dzisiejszy najbardziej mnie boli to. Że umarł w przekonaniu, że go nie kocham, że jego osoba jest mi całkowicie obojętna. Że nie interesowało mnie to co się z nim dzieje i to jak on się czuje. Nigdy nie usłyszał ode mnie słów, że go kocham, że go potrzebuję, że dziękuje mu za to co dla mnie zrobił. Moje zachowanie i tryb życia jaki zacząłem prowadzić, jasno wszystkim mówił, że mam wszystko gdzieś. Przed śmiercią tato spędził dużo czasu w szpitalu, gdzie oczywiście wszyscy z rodziny go odwiedzali, ale nie ja. Mama zawsze od razu po pracy szła do ojca, brat po szkole jechał do niego chociaż na godzinę. A ja piłem i spędzałem czas na imprezach. Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby odwiedzić ojca. Tak jakby on nie istniał, w ogóle nie byłoby go. Mama nie raz mi mówiła, a nawet prosiła i błagała abym pojechał do niego, bo on cały czas o mnie pyta. Ale mnie to nie interesowało, nic sobie z tego nie robiłem. Wiem, że mama cały czas kłamała ojca mówiąc mu, że ja nie przyjeżdżam, ponieważ mam dużo nauki itd. Że po prostu nie mam czasu. Wymyślała najróżniejsze zajęcia, które niby wykonuje aby tylko nie robić przykrości tacie. Szczerze się przyznam, że może tylko z pięć razy byłem u ojca w szpitalu. I to byłem już bardziej z przymusu. To nie były odwiedziny z potrzeby, którą ja odczuwałem, z jakiejś troski o ojca. To były odwiedziny na siłę, i które trwały do słownie kilka minut. O coś tam zapytałem, na jakieś pytanie odpowiedziałem i znikałem. Gdy myślę o tym wszystkim na dzień dzisiejszy, to płakać mi się chce. Boli mnie to jaki byłem kiedyś człowiekiem. Mam wielkie poczucie winy, przez to jak traktowałem ojca, i nie tylko jego, bo całą rodzinę. Jak łatwo się domyśleć to nie byłem na pogrzebie ojca, i przyznam się, że jego śmierć z zimną krwią wykorzystałem jako mój powód ucieczki z wyżej już wspomnianej placówki. Mamie nawciskałem jakieś kłamstwa i bajki, krótko mówiąc zmanipulowałem ją. A tak naprawdę śmierć staruszka jakoś mnie nie dotknęła, było mi to obojętne. Żałoba po śmierci tata nie istniała u mnie. Uwierzcie mi, że pisząc o tym wszystkim, mam wielki ból w sobie. Żałuję bardzo tego jak traktowałem ojca tego, że nie odwiedzałem go w szpitalu, że nie pożegnałem się z nim i nie byłem na jego pogrzebie. Że nie powiedziałem mu tyle słów na które on zasłużył. Zrobił bym naprawdę wiele, abym mógł teraz go normalnie przytulić. Powiedzieć mu, że go kocham, że jestem dumny z tego, że mam takiego ojca. Chciałbym mu podziękować za jego miłość, troskę, zainteresowanie moją osobą, i za tą pomoc na którą zawsze mogłem liczyć. Chciałbym pójść z nim do lasu na grzyby, na które on uwielbiał chodzić, a tylko kilka razy z nim na nich byłem. Chciałbym z nim spędzić więcej czasu, po to aby lepiej go poznać, bo aż się wstyd przyznać, ale nie znałem własnego ojca. Tak naprawdę to praktycznie z nim nie rozmawiałem. Ale niestety, to wszystko co chciałbym teraz zrobić, jest już nie możliwe, ponieważ jego już nie ma. Człowiek dopiero tak naprawdę docenia to co miał albo co ma, gdy utraci to bezpowrotnie. Wtedy dociera do człowieka to jaki był głupi i nie rozsądny. Ja znam ten ból bardzo dokładnie. Nieraz zastanawiam się nad tym jaki ze mnie musiał być syn, że nic nie wiedziałem o swojej rodzinie? Przecież to jest nie normalne, aby mieszkać w jednym domu z kimś i nic o nim nie wiedzieć. Jak nie trudno się domyśleć dalsze moje życie wyglądało tak, że staczałem się coraz bardziej na dno, nie będąc tego świadomy. Nie dostrzegałem tego, jak bardzo zamykam się w tym błędnym kole. Rzecz jasna alkohol cały czas mi towarzyszył, był on kumplem, z którym się nie rozstawałem. W wieku 16 lat trafiłem do ośrodka wychowawczego, z którego trafiłem do więzienia, na ponad dwa lata. Trafiłem tam za przestępstwa których dopuściłem się w tym ośrodku, a dokładnie na innych wychowankach tej placówki. W wieku 18 lat byłem już całkowicie zepsutym człowiekiem, który był zafascynowany tylko i wyłącznie przestępstwami i więziennym życiem. Nie ufałem nikomu, i z nikim się nie liczyłem. Dbałem tylko o swoje dobro. W więzieniu czułem się jak ryba w wodzie. Wiedziałem dokładnie na czym polega to życie. Wiedziałem jak mam się zachowywać i z kim rozmawiać. A co najważniejsze w więzieniu nie odczuwałem kompleksów. W więzieniu nie kiedy miałem takie chwilowe przebłyski „normalności”. Dostrzegałem to, że jednak moje życie nie jest takie kolorowe jak mi się wydawało. Ale i tak nie przyznałem się przed samym sobą, że mam problem. Jedynie doszedłem do wniosku, że po części przyczynił się do tego alkohol, że akurat moje życie trochę się pokomplikowało. Po prostu minimalizowałem wszystko do jak najłatwiejszej do przyjęcia formy. Przed opuszczeniem więzienia miałem postanowienie zmiany swojego życia. Ale to było tylko postanowienie. Bez żadnych konkretnych decyzji i planów. Nie zastanawiałem się nad tym gdzie mam zgłosić się po pomoc. Od czego zacząć wprowadzać jakieś zmiany. Na czym się skupić i co robić, aby po prostu raz na zawsze wyjść z tego błędnego koła. Po opuszczeniu Zakładu Karnego w Hrubieszowie, moje silne postanowienie szybko zostało prze zemnie zapomniane. Na początku większość czasu spędzałem siedząc w domu, w którym się nudziłem. Pamiętam, że bardzo często pojawiały mi się wtedy myśli, aby się napić, gdzieś pójść i się zabawić. Te myśli były natrętne i nie mogłem się od nich uwolnić. Ponadto cały czas źle się czułem, byłem nerwowy, konfliktowy, wszystko mnie drażniło i przeszkadzało. Miałem problemy z zaśnięciem, często wstawałem cały spocony. Bardzo często wszystko źle interpretowałem, byłem podatny na stres i na sytuacje, w których normalnie bym praktycznie nie zareagował, to wtedy reagowałem z nasilonym natężeniem. Teraz wiem dlaczego tak się działo po prostu chciało mi się pić. Gdy walczyłem sam ze sobą i ze swoimi myślami, to w tym okresie zaczęły powracać do mnie moje kompleksy. Które myślałem, że już znikły raz na zawsze, że już ich nie mam. Ponownie zacząłem się czuć gorszy, mało potrzebny, nie akceptowany, po prostu inny. Wróciło niskie poczucie własnej wartości i wszystko to co przyczyniło się do tego, że sięgnąłem po raz pierwszy po alkohol. I tu pojawił się problem, nie chciałem ponownie pić, ale również nie chciałem czuć się tak jak w tamtym momencie. Nie wiedziałem co mam zrobić, i sam nie wiem jak to się stało, że pewnego dnia znalazłem się na imprezie u kolegi, tam gdzie nie powinno mnie być. Tam po raz pierwszy spotkałem się z marihuaną. Pamiętam, że została mi ona przedstawiona jako wspaniałe lekarstwo na wszystkie dolegliwość i problemy. Mówiono mi, że ona nie szkodzi, nie uzależnia, że nie ma się po niej jakiś efektów ubocznych. Słyszałem wtedy od kolegów bardzo dużo ich najprzeróżniejszych argumentów na to jaka marihuana jest wspaniała. Na początku, tak samo jak w przypadku alkoholu, nie chciałem jej próbować. Ale im dłużej przebywałem na tej imprezie, tym silniejsze było pragnienie spróbowania jej. W związku z czym w końcu zapaliłem ją. Od razu ona mi się spodobała. Ten stan spokoju, takiej obojętności a zarazem radości spowodował, że chciałem się czuć tak cały czas. Tak więc postanowiłem ją palić każdego dnia wierząc, że ona nie uzależnia i jest nie szkodliwa. Krótko mówiąc wierzyłem we wszystkie te kłamstwa, którymi zaprawili mnie moi koledzy. Bo rzeczywistość okazała się całkowicie inna i bardzo bolesna, nie tylko dla mnie ale i dla całej mojej rodziny i bliskich mi ludzi. Bardzo szybko utraciłem kontrolę na paleniem jej. Nawet nie zorientowałem się kiedy moje życie było już całkowicie podporządkowane paleniu marihuany. W dodatku zacząłem pić alkohol i brać amfetaminę. Tłumacząc sobie to na różne sposoby, np. że przecież mam jeszcze czas na zmianę samego siebie. Że jeszcze trochę się po bawię, puki jestem młody, że tym razem będzie inaczej, że teraz będę kontrolował to co robię. Ale to tylko były puste słowa, oszukiwałem samego siebie. Tak więc z dnia na dzień ponownie coraz bardziej się staczałem. Dom stał się dla mnie niczym więcej jak tylko hotelem, gdzie pojawiałem się tylko po to, aby się przespać najeść i w miarę możliwości jakoś ogarnąć. A potem znikałem na jakiś czas, przebywając wszędzie tam gdzie odbywała się jakaś impreza. Piłem i ćpałem każdego dnia i nic mnie nie interesowało. Nie przejmowałem się tym, że mama jest bardzo chorą kobietą, i że do mnie należą jakieś obowiązki domowe, że to ja powonieniem zająć się nią i domem. Ale ja tak naprawdę miałem wszystko w tyłku. Ja potrafiłem tylko przyjść do domu i żądać od mamy pieniędzy mówiąc, że mi się one należą, ponieważ jestem jej synem. Pamiętam, że często było tak, że mama mówiła, że nie ma pieniędzy, że nie ma skąd je wziąć. Ale do mnie to nie dochodziło. Potrafiłem demolować mieszkanie, przewracać jakieś przedmioty, tłuc szyby, robić wszystko aby tylko zdobyć pieniądze. Często mówiłem, że nigdy nie uderzyłem mamy, że jestem dobrym synem, pamiętam, że nawet szczyciłem się tym. A przecież ona cały czas tylko płakała i prosiła mnie abym się zmienił, abym się uspokoił. Bała się mnie bo nie wiedziała do czego byłem zdolny. Często mama podczas moich awantur uciekała z domu. Nie potrafiła patrzeć już na to co ja robię. Jak niszczę wszystko to na co ona z tatą, przez całe życie tak ciężko pracowali. Moje szaleństwa doprowadzały do tego, że prędzej czy później mama dawała mi kasę. Ona już miała na prawdę wszystkiego dosyć. Często mówiła mi, abym ją zabił i skrócił jej cierpienie, a ja wtedy potrafiłem patrzeć jej prosto w oczy i śmiać się z niej. Nic sobie nie robiłem z tego całego jej cierpienia, bólu, łez i zmartwień o mnie. O jej syna, którego bardzo kochała, a który on ją niszczył i powoli zabijał. Uwierzcie mi, że wiele było historii, które jasno pokazują jak narkotyki i alkohol znieczuliły mnie. Jak zrobiły ze, mnie kawał chama i bydlaka. Rzecz jasna moje postępowanie, i to jak traktowałem mamę pogarszało jej stan zdrowotny. A ona przecież nadal pracowała. Każdego dnia wstawało nad ranem, około piątej godziny i i przed szóstą wychodziła do pracy. Ale na autobus nie szła tak jak inni ludzie, czyli drogą, tylko przez pola. Mama unikała ludzi, nie chciała słyszeć od innych tego co wyrabiam. Kogo znowu okradłem, gdzie się włamałem, gdzie spałem pijany, kogo pobiłem albo wyzwałem. Naprawdę mama miała już wszystkiego dosyć. W autobusie nie raz mama na pewno słyszała jakieś teksty kierowane w jej stronę. Była po prostu wytykana przez innych. Mówiono o niej, że jest złą matką, bo tak mnie wychowała. Obwiniano ją za to co ja robiłem. I tego wszystkiego zawsze musiała słuchać moja mama. Przez to co ja robiłem nasze nazwisko stało się wyznacznikiem czegoś złego, nie dobrego i nie akceptowanego przez innych. Mi nikt nic nigdy nie powiedział z sąsiadów coś złego, nikt mi nie zwrócił uwagi na to co robię i jak się zachowuję. Jedynie rodzina cały czas konsekwentnie próbowała do mnie jakoś dotrzeć. Pamiętam, że wielokrotnie usłyszałem od mamy, że gdyby miała gdzie pójść, to zostawiła by to wszystko, że tutaj nic ją już nie trzyma. Ale mama nie miała gdzie pójść, i nie pozostało jej nic innego, jak tylko dalej żyć w tym horrorze, który ja jej tworzyłem. Pamiętam jak pewnego wieczoru stojąc ze znajomymi przed domem. Wyszła moja mama, prosząc mnie abym przyszedł do domu, bo bardzo źle się czuje i jestem jej potrzebny. Chciała mieć pewność, że jak coś się stanie to wtedy ja wezwę jakąś pomoc, albo zadzwonię po pogotowie. Ale ja chciałem ją tylko spławić, więc powiedziałem, że zaraz przyjdę. Ale tak naprawdę w głowie miałem całkowicie co innego, ja już miałem ważniejsze plany, niż siedzieć w domu z chorą matką. Gdy odwracałem głowę to kątem oka widziałem jak mama mdleje. Nawet nie zareagowałem, udawałem ślepego, że tego nie widzę. Rzuciłem tekst do kolegów „Idziemy, nic tu po nas” Widziałem spojrzenia znajomych, wiedziałem o co im chodzi, ale ja nie chciałem wracać do domu. W głowie siedziało mi to, że jest sobota i jest impreza oraz dużo picia. Ale w końcu wróciłem do mamy i poszliśmy do domu. Pamiętam, że wtedy byłem wściekły, wkurzony i niezadowolony z tego powodu. Dziś sam jestem przerażony tym jakim się stałem, i tym jak się zachowywałem. Jestem przerażony tym jaki byłem zimny i wyrzuty z wszelkich uczuć człowiekiem. Najbardziej przeraża mnie to, że nawet nie czułem nic do własnej rodziny, najpierw do ojca a potem do matki. Matki, która własną piersią mnie karmiła, przewija mnie i dbała o mnie. Byłem owocem miłości moich rodziców, ale okazałem się strasznie robaczywym owocem. Z domu wyniosłem wszystko co mogłem spieniężyć, co miało jakąś wartość. Mama przez okres dziesięciu lat cierpiała. Ona nigdzie z domu praktycznie nie wychodziła bo się wstydziła. Do niej nikt nie przychodził w odwiedziny, ze względu na mnie. Krótko mówiąc stworzyłem mamie więzienie w domu. Zaczęły się u mnie powoli pojawiać co raz większe konflikty z prawem, wszędzie miałem jakieś długi i nie mogłem normalnie przejść przez wioskę. Zacząłem unikać całkowicie ludzi. Częściej przebywałem już w Zamościu, gdzie poznałem nowych kolegów do kieliszka i ćpania. Ale tam również szybko narobiłem sobie problemów. W związku z czym nie dostrzegałem już nic miłego i przyjemnego w moim życiu. Moja ścieżka, którą do tej pory podążałem, wydawała mi się coraz węższa, i z której nie ma już powrotu. Nie wiedziałem co mam robić, i wtedy zaczęły pojawiać mi się myśli o odebraniu sobie życia. Na początku odrzucałem je, ale one stawały się coraz bardziej natrętne i obsesyjne. Każdego dnia budziłem się z myślą aby się napić albo naćpać, a potem myślałem już intensywnie tylko i wyłącznie o tym jak ze sobą zakończyć. W jaki sposób odebrać sobie życia. Gdy w jakiś sposób odrzuciłem te myśli, to i tak one za jakiś czas powracały, aż doszło do tego, że one stały się na swój sposób sensowne. Tak więc po pewnym czasie stwierdziłem, że to jest jedyne i najlepsze rozwiązanie. W wieku dwudziestu jeden lat, w okresie w którym większość ludzi zakłada rodziny i realizuje się zawodowo. Ja podjąłem decyzję o odebraniu sobie życia. Miałem trzy poważne próby samobójcze, ale dzięki Bogu nie udane. Dziś wiem, że Bóg nie chciał tego. Gdy stałem jedną nogą na gałęzi z pętlą na szyi, to Bóg trzymał moją drugą nogę, nie pozwalając mi odebrać sobie życia. „Zapewne mówił, że ma co do mnie całkowicie inne plany i nie pozwoli mi na to”. Gdy nałykałem się najróżniejszych tabletek, popijając je alkoholem i poprawiając narkotykami, żeby mieć pewność, że się nie obudzę. To ocknąłem się w szpitalu, ponieważ mama wróciła wcześnie z Ukrainy i zadzwoniła po pogotowie. Podcinałem sobie żyły, chciałem się utopić. Naprawdę dużo tego było. To co działo mi się wtedy w mojej głowie. To tylko ja wiem, i nie sposób tego opisać. Miałem po prostu dosyć swojego życia, i wiem że przyczyniły się do tego narkotyki i alkohol, jak i tryb życia jaki wtedy prowadziłem. Najbardziej przeraża mnie to jakie pojawiały mi się myśli przed zamknięciem mnie. Otóż w momencie kiedy w domu była większa suma pieniędzy, to w mojej głowie zaczęły się pojawiać myśli o zabiciu mamy. Oczywiście ona o tym nie wie. Bo niby jak mam jej to powiedzieć. Jak mam patrząc jej prosto w oczy powiedzieć, że ja chciałem ją zabić dla kilku tysięcy złotych. Na początku od razu odrzucałem te myśli, mówiłem, że to przecież nie normalne, że o takich rzeczach słyszy się tylko w telewizji. A jednak w mojej głowie coś takiego się wytworzyło, i czułem jak te myśli nabierają siły. Teraz jasno widzę ten cykl. Gdy za pierwszym razem odrzuciłem te myśli, to po pewnym czasie coraz bardziej je rozważałem. Zacząłem zastanawiać się nad tym, że gdybym, to zrobił to gdzie schowałbym zwłoki. Po prostu brnąłem cały czas dalej i nie potrafiłem o tym nie myśleć. Te kilka tysięcy siedziało mi w głowie. Chciałem konkretnie się zabawić i w końcu skutecznie odebrać sobie życie. Jak ja to wtedy nazywałem „Z hukiem odejść”. Alkohol i narkotyki z miłego, spokojnego, z zakompleksionego i mało rozmownego chłopaka. Zrobiły kawał bydlaka, którego nic ani nikt nie interesował. Kolej rzeczy była taka, że w wieku dwudziestu dwóch lat ponownie znalazłem się w więzieniu. Gdzie w końcu się ocknąłem, i zacząłem na poważnie analizować swoje życie. W momencie kiedy znalazłem się w więzieniu, zrozumiałem, że zostałem całkowicie sam. Ponieważ tryb życia jaki prowadziłem przyczynił się do tego, że nikt nie chciał mnie znać, i mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Nawet własna rodzina miała mnie już serdecznie dosyć, ale nawet im się nie dziwie. Bo to co wyrabiałem, to tak naprawdę normalnym ludziom może nie mieści się w głowie i być całkowicie nie zrozumiałe. To co zrobiły ze mną alkohol i narkotyki, to po prostu masakra, która doprowadziła mnie do fizycznego i psychicznego społecznego i duchowego wyniszczenia, jak i całkowitej utraty sensu życia. Znajdując się w celi, zacząłem analizować swoje życie. To co robiłem i jak funkcjonowałem. Dotarło do mnie, że jedyne co posiadam to slipki, spodnie, koszulka, buty i skarpetki. To był cały mój dobytek. Wtedy uświadomiłem sobie, że życie jakie prowadziłem nie było takie amerykańskie jak mi się wydawało. Że tak naprawdę to nic nie mam i nic nie osiągnąłem w swoim życiu. Dużo czasu spędziłem nad myśleniem o tym. Jak to się stało, że nie dostrzegłem tego jak bardzo staczałem się na dno. I jak mogło dojść do tego, że zrobiłem z siebie takiego śmiecia. Nie potrafiłem zrozumieć, że nie widziałem tego jak bardzo krzywdzę rodzinę. Tego, że stałem się człowiekiem bez uczuć, który tak naprawdę był zdolny do wszystkiego. Muszę się szczerze przyznać, że analizowanie mojego życia, sprawiało mi wiele bólu, ponieważ odczuwałem wielkie poczucie winy. Te wszystkie moje awantury, bezpodstawne pretensje, obwinianie bliskich za to co robiłem. Te demolowanie domu, wyzywanie mamy, moja obojętność na to co się dzieje w domu i dokoła mnie. Jak i wiele innych rzeczy sprawiało, że źle się z tym czułem. Po prostu bolało mnie to jaki byłem. W trakcie moich przemyśleń i rozważań zauważyłem, że mam coraz większe problemy z sobą. Nie mogłem spać, miałem kłopoty z pamięcią i koncentracją. Chodziłem podenerwowany i wszystko mnie drażniło. Czułem jak złość we mnie rośnie, której nie potrafiłem opanować. Zaczęły pojawiać się natrętne myśli o ćpaniu. Czułem ogromne pragnienie wzięcia amfetaminy, albo zapalenia marihuany. Czułem to samo co kiedyś, gdy po raz pierwszy wyszedłem z więzienia. Tylko tym razem, było inaczej. Czułem o wiele silniejsze i bardziej męczące myśli. Które nie dawały mi spokoju. Mój stan samopoczucia był jednym słowem tragiczny. Po tych moich wszystkich przemyśleniach postanowiłem pójść do psychologa i poprosić o pomoc. Podczas rozmowy z panią psycholog poprosiłem o skierowanie mnie na terapie. Powiedziałem, że chce się leczyć, że potrzebuję pomocy. Z czasem czułem się lepiej, ale nadal miałem wielkie problemy z sobą. Byłem nie do życia, byłem konfliktowy i nie nadawałem się do funkcjonowania. Pamiętam, że nie umiałem na tamten okres normalnie przezywać swoich uczuć, i smutek zamieniałem w przygnębienie, przygnębienie w poczucie winy. I tak skakałem z jednego uczucia na drugie, aż w końcu pojawiała się złość. I tak było za każdym razem. Miałem wyrobiony pewnego rodzaju mechanizm. Który zawsze działał tak samo. Czyli każde uczucie w konsekwencji zamieniałem w złość, którą później wyładowywałem najczęściej na innych osobach, używając agresję słowną, ale i zdarzało się, że używałem przemocy fizycznej, szczególnie na słabszych osobach. Nie potrafiłem inaczej funkcjonować, a niestety nie znałem innego sposobu radzenia sobie ze swoimi uczuciami. Starałem się nie pokazywać na zewnątrz tego wszystkiego co się działo we mnie i tego jak się czuje, ale raczej i tak to było zauważalne. W końcu odizolowałem się od innych i zamknąłem się w sobie. Myślałem, że w ten sposób jakoś przetrwam ten okres. Ale niestety mój stan psychiczny zbytnio się nie zmieniał. Wtedy uświadomiłem sobie, że teksty typu, „przestane brać kiedy zechcę” i „silna wola wystarczy”. Nie miały się w żaden sposób to tego co przeżywałem i jak się wtedy czułem. Wiedziałem, że potrzebuję pomocy, że sam sobie nie poradzę i wtedy zacząłem coraz częściej myśleć o Bogu. Bardzo często modliłem się gdzieś w głębi siebie, czułem jakąś taką wewnętrzną potrzebę. W tym okresie gdzieś czułem, że zbliżam się do Boga, zacząłem z nim coraz częściej rozmawiać. Zacząłem modliłem się i prosić Go o pomoc o jakiś znak. Rano i wieczorem praktycznie prosiłem o to samo. I nagle po nie spełnia trzech miesiącach od moich pierwszych modlitw, w mojej celi pojawił się Leszek z Pismem Świętym i ze swoją wiarą w Boga, który często mówił wszystkim o tym jak Jezus odmienił jego życie. Dużo mówił o Bogu i o tym jaki On jest. Na początku traktowałem go z dystansem, nawet zapomniałem o tym, że ja przecież modliłem się o jakiś znak. I nagle jak on się pojawił, czyli Leszek, to ja się odwracam od niego. Później zrozumiałem to, że to szatan tak działał, chciał abym nie zbliżył się do Boga. Z biegiem czasu zacząłem coraz częściej rozmawiać z Leszkiem, poznałem jego historię i byłem po prostu zafascynowany tym wszystkim. Leszek zaczął mi przedstawiać Boga jakiego ja nie znałem, a Jezus stawał się dla mnie kimś w rodzaju, może to trochę śmiesznie zabrzmi, ale tak na tamten okres uważałem Go za bohatera. Nagle zacząłem inaczej się czuć, im więcej rozmawiałem z Leszkiem o Bogu i Jezusie, tym ja stawałem się bardziej spokojniejszy, wyciszony i pokorny. W końcu zacząłem i ja czytać Pismo Święte, które otrzymałem w nagrodę za ukończony kurs. Również dostałem adres do pewnego człowieka, który poprzez korespondencję pomaga skazanym odnaleźć prawdziwą i jedyna drogę. I od tego czasu moje życie zaczęło się zmieniać. A Leszek po prostu pojechał zaraz w transport. Jak ja to teraz mówię, zrobił swoje, czyli zasiał u mnie ziarnko, które zrodziło się ze słuchania i znikł. A te zrodzone ziarnko sobie rosło i cały czas rośnie, za co Bogu jestem wdzięczny. Tak więc studiowanie Słowa Bożego bardzo mi pomagało, a jednocześnie wiele uczyło i budowało u mnie prawdziwy system wartości, nie ludzki, ale Boży. Od tamtej pory jestem cały czas przy Bogu, oczywiście nieraz się potykam, nie raz kuleje, ale każdego dnia czuje obecność Najwyższego tego, który stworzył wszystko co nas otacza. Czuję, że Bóg jest ze mną i każdego dnia podczas modlitwy składam całego siebie pod jego opiekę. Dopiero, albo już ponad trzy lata minęło od kiedy przyjąłem Jezusa Chrystusa jako mojego zbawiciela. Tego który oddał soje życie za moje grzechy. Ale Bóg już od dawna przygotowywał moje serce do tego, że gdy w końcu przyjdzie do mnie i zapuka do mojego serca to ja je otworzę, usłyszę Jego głos i zaproszę go do środka. Nawet to że rzuciłem palenie przed poznaniem Leszka, to wierzę z całego serca, że to Bóg mi w tym już pomógł, bo rzuciłem papierosy bez żadnego problemu, a z biegiem czasu powoli dzięki pomocy Boga pozbywałem się różnych innych złych zachowań. Wierzę w to, że Duch Święty stopniowo i konsekwentnie pracował nade mną i cały czas to robi. Czułem to jak Jezus był i cały czas jest obecny przy mnie. Często ktoś mnie pyta, dlaczego więżę w kogoś kogo nie widzę. Aja wtedy zawsze odpowiadam na to pytanie słowami, które kiedyś gdzieś przeczytałem, i które utkwiły mi w pamięci. A są to następujące słowa „Nikt z ludzi nie widział nigdy wiatru, a jednak wiemy, że on istnieje. I pozostaje tylko zapytać, skąd my to wiemy? A wiemy to ponieważ widzimy jego działanie, podmuch liści, kołyszące się gałęzie, czujemy go na policzku i dłoniach. Nawet czujemy kiedy jest on zimny, a kiedy ciepły. I tak samo jest z Bogiem, widzimy Jego działanie, czujemy Jego obecność. Poza tym patrząc na to co nas otacza nie można nie wierzyć w Boga”. Kończąc opowiadać moje świadectwo, chcę jeszcze tylko powiedzieć, że nie wyobrażam sobie życia bez Boga, modlitw, uczestnictwa z spotkaniach z ludźmi wierzącymi. Mam jeszcze wiele rzeczy, z którymi walczę, ale kto ich tak naprawdę nie ma? Najważniejsze jest to, że kocham Boga, że kocham Jezusa, że modlę się o to aby Bóg wyzwolił mnie ze wszystkich nałogów. Jestem wdzięczny Bogu za to, ile dla mnie zrobił i ile mi dał. Dzięki Niemu trafiłem do Łowicza na terapię, gdzie podjąłem pracę i mam możliwość chodzić poza teren zakładu karnego na rożnego rodzaju wycieczki i zajęcia sportowe. To wszystko zawdzięczam Jemu, jak i to, że od ponad trzech lat na mojej drodze spotykam wspaniałych ludzi. Wierzę w to, że te osoby, które poznałem są narzędziem w Jego reku. I oni również mnie prowadzą, uczą i troszczą się o mnie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Bóg wie co dla nas jest najlepsze a ja poddałem się Jego woli i nie żałuje tego.

Życzę Wam wszystkim wielu Błogosławieństw Bożych i niech pogoda ducha towarzyszy Wam każdego dnia. Niech Duch Święty prowadzi Was i napełnia Wasze serca miłością, szacunek do drugiego człowieka, radością, pokojem niebiańskim i uczy pokory, tego jak macie kochać, i traktować innych. Niech Was Bóg ma swojej opiece i troszczy się o Was.

Jeśli spodobał Ci się ten wpis, rozważ jego skomentowanie lub skorzystanie z RSS-a i w konsekwencji otrzymywania informacji o nowych wpisach do Twojego czytnika.

Komentarze

Brak komentarzy.

Wybacz, komentowanie tymczasowo zabronione.