Cztery lata życia z „Bractwem Więziennym”…

MOJA  DROGA  Z  „BRACTWEM WIĘZIENNYM” na spotkaniach ARKI  W ZAKŁADACH KARNYCH
OD 2007 ROKU  DO  DZISIAJ.
Do Bydgoszczy na Toruńską przyjechałem 28 stycznia 2007 roku. Na OZ przyjechałem bez jakiś konkretnych planów. Przyjechałem – to przyjechałem, było mi obojętnie, gdzie będę.  Już pierwszego dnia dowiedziałem się, że przychodzę tu na spotkania  Bractwa Więziennego. Zacząłem się śmiać i drwić ze wszystkich, którzy tam chodzą. Tym bardziej, że dowiedziałem się, że chodzą tam chłopaki, których znałem z poprzednich Zakładów Karnych, którzy mieli takie same podejście do Kościoła jak ja. Mój sceptycyzm, wręcz złość na Boga, złość na ludzi  i wszechogarniający ból po stracie córki był nie do opisania.Po rozmowie z kolegami z Arki chcąc rżnąć  twardziela postanowiłem iść na spotkanie Arki tylko po to, żeby się z nimi pokłócić, żeby drwić z tych co przychodzą z zewnątrz, żeby ich „zagiąć”, żeby udowodnić im, że to co robią nie ma sensu, żeby ich obrazić, zniechęcić, żeby móc się tym chlubić by poczuć się lepiej.

Lecz jakie było moje zdziwienie, gdy na każdą moją docinkę w ich kierunku otrzymywałem uśmiech i dobre słowo. Na każde nawet najgłupsze pytanie w ich kierunku otrzymywałem wyczerpującą odpowiedź. I ten spokój, który aż emanował z Ani i Tadka, gdy wtedy to po raz pierwszy usłyszałem Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że będzie to nierozłączna moja ulubiona Modlitwa, którą będę praktycznie codziennie odmawiał.

Po zakończeniu spotkania z Arką wróciłem do siebie do celi. Na zewnątrz chlubiłem się  a raczej wmawiałem sobie, że byłem taki twardy, nieugięty, że pokazałem im, że to co robią nie ma sensu. Ale gdzieś w środku wewnętrznie czułem się jak trędowaty i chyba wtedy zakiełkowało maleńkie ziarno zasiane przez Bractwo Więzienne, Ziarno Wiary i Miłosierdzia Bożego.

I tak walcząc z samym sobą czy iść na kolejne spotkanie, czy też nie iść, nadszedł dzień spotkania z Bractwem Więziennym. Coś mnie powstrzymywało przed tym aby nie iść. Wymyślałem sobie sam miliony powodów, zajęć aby tylko nie iść. Nie wiem jakim sposobem, ale przełamałem się i znalazłem się na spotkaniu  z Bractwem  Więziennym. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że diabeł istnieje naprawdę, że to on nie chciał dopuścić do tego bym poszedł na spotkanie z Bractwem, bym za ich pomocą z powrotem wszedł na ścieżkę, która prowadzi do Boga, do Kościoła. Bo wiedział, że gdy będę chodził na spotkania Arki i czynnie uczestniczył we Mszach Świętych  on straci nade mną władzę i tym samym jego największa sztuczka, jego największe kłamstwo spali na panewce – wyda się, że on istnieje.
Chyba czysta przekora czy też pycha nie pozwoliła mi się przyznać do tego, że maleńkie źdźbło wiary zakiełkowało w moim życiu.

Po spotkaniu z Bractwem Więziennym Arka w sobotę poszedłem przed Mszą Świętą do spowiedzi. Kapelanem, jednocześnie spowiednikiem był młody ksiądz, który podczas spowiedzi i zaraz po  niej rozmawiał ze mną jak normalny człowiek, bardziej, jak kolega, przyjaciel a nie jak ksiądz. Nie było w jego słowach żadnego umoralniania, potępienia. Mnie urzekła jego prostota, prostolinijność, był taki swój, ciepły człowiek, który umiał słuchać.
   Kilka dni przed wyjściem na wolność udaliśmy się na spotkanie z okazji Dni Kultury Chrześcijańskiej poświęconych naszemu Papieżowi Janowi Pawłowi II Wielkiemu do Katedry w Bydgoszczy. Tam  uczestniczyliśmy wszyscy we Mszy Świętej .I co mnie naprawdę urzekło, zdziwiło to to, że Mundek z Ostródy, którego znałem z innych zakładów karnych i nie tylko, zatwardziały recydywista, gangster o których się mówi w slangu więziennym „sztywny chłopak”, on przed Mszą Świętą, przed szerokim gremium ludzi świeckich, księży, Księdzem Biskupem, szefostwem okręgowej służby więziennej, osadzonych, dodatkowo w obecności swojej Mamy, mówi przez mikrofon swoje świadectwo. W tym świadectwie odsłania całe  swoje życie.

Najpierw czułem się „ogłupiały”, zastanawiałem się czy to jest gra z jego strony, czy też faktyczne przeistoczenie – cud. Gdy go zobaczyłem w Katedrze, gdy służył do Mszy świętej  moje niedowiarstwo gdzieś prysnęło i zacząłem zazdrościć mu odwagi, wytrwałości , uśmiechu na jego twarzy i spokoju.

Wtedy to, po uroczystej Mszy Świętej na poczęstunku u Ojców Jezuitów pożegnałem się z całym Bractwem Więziennym, w szczególności z Anią i Tadkiem, bo wiedziałem, że na drugi dzień wychodzę na wolność na warunkowe zwolnienie. Przyrzekłem, obiecywałem, że będę do nich dzwonił, że nie zerwę kontaktu z Bractwem.

Po wyjściu z OZ, po przyjeździe do domu rzuciłem się w wir pracy. To pracą chciałem zagłuszyć dręczące mnie pytanie dlaczego to wszystko spotkało mnie. Czy to ja byłem, jestem najgorszym grzesznikiem, czy to za swoje winy straciłem to co najbardziej kochałem – swoją córeczkę ?

Po blisko dwóch latach, przyszło mi odbyć resztę zasądzonej kary przyjechałem do ZK Koronowo.          I gdy na korytarzu zobaczyłem Anię i Tadka moje serce poczułem „na ramieniu” i nie do opisania radość.  Po dwóch latach znowu uczestniczyłem w spotkaniach Arki.  Lecz pytanie, które sam sobie zadawałem nie przycichło, wręcz przeciwnie nasiliło się i doszło jeszcze jedno. Dlaczego potrafię docenić wartość rodziny, wartość własnego dziecka dopiero wtedy, gdy to straciłem? 

W Koronowie spotkania Arki odbywały się co dwa tygodnie. Żyłem od spotkania do spotkania, czekałem na Braci i Siostry z Bractwa jak na coś wspaniałego. Gdy przychodził dzień spotkania od południa nie mogłem już znaleźć sobie miejsca nie mogąc się doczekać spotkania z Nimi. Tak naprawdę to chyba wtedy zaczęło dochodzić do mnie co w życiu jest najważniejsze, co tak naprawdę się w życiu liczy. Chyba wtedy , tak naprawdę,  zacząłem się uczyć jak się modlić. Chyba wtedy zacząłem rozumieć słowa modlitwy. Nie była to już tylko jakaś tam formułka danej modlitwy wyuczona w dzieciństwie na pamięć przez rodziców. Przy każdej modlitwie, nawet krótkiej zacząłem  wierzyć, że poprzez modlitwę wyproszę to o co proszę.

Dotychczas dla mnie różaniec to była nudna modlitwa, bardzo długa, w której bez końca powtarza się zdrowaśki. Do momentu, gdy na jedno ze spotkań Arki przyszedł Budziaszek. Było to 30 listopada ubiegłego roku w dniu moich imienin. Sławny człowiek, perkusista zespołu Skaldowie, jednocześnie bardzo ciepły pan z bębenkami. Jego rozważania różańcowe i krótka i zarazem owocna historia z jego życia. W prezencie od Niego dostałem dwie książki: „Dzienniczek perkusisty” i „Różaniec perkusisty”. Po przeczytaniu ich a zwłaszcza książeczki „Różaniec perkusisty” moje nastawienie do różańca uległo zmianie. Jego rozważania każdej tajemnicy Różańca świętego  jest tak  realnie i zarazem mistycznie napisane, że odmawiając  Różaniec, rozważając daną tajemnicę można przeżyć, widzieć daną sytuację z tajemnicy różańcowej. Wtedy to chyba zrozumiałem, że nie koniecznie muszę odmówić cały Różaniec, nieraz wystarczy jedna tajemnica. Wtedy chyba uwierzyłem, że odmawiany różaniec jest niezawodnym sposobem łączności z naszą Matką, Matką wszystkich ludzi, Matką Boga i z Bogiem w Trójcy Jedynym, za pomocą którego można wyprosić łaski dla siebie i innych. Długo jeszcze po tym spotkaniu analizowałem słowa Budziaszka. Jego miłość  do Boga, do Matki Bożej była tak realna, wręcz fizyczna, okazywana praktycznie,  wręcz widoczna.

Zaraz po spotkaniu z Budziaszkiem wyjechałem na 3 tygodnie do Wejherowa  jako świadek. Po trzech tygodniach wróciłem i byłem na tzw. przejściówkach na oddziale zamkniętym. Na drugi dzień po przyjeździe poszedłem do telefonu. Wracając zobaczyłem, że oddziałowy zbiera  więźniów na spotkanie z Arką. Pomimo, że osadzonym z cel przejściowych nie wolno było uczestniczyć w żadnych spotkaniach, nie wiem czemu stanąłem  obok osadzonych, którzy szli na spotkanie Arki. Poszedłem  i ja. Nie wiem czemu, nie wiem jakim sposobem znalazłem się w Kaplicy, gdzie odbywały się spotkania Arki. Na to spotkanie przyszedł razem z Anią i Tadkiem Brat Tadeusz z Konina. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, nie przypuszczałem, że będzie to kluczowy, kulminacyjny moment mojego życia. Brat Tadeusz przedstawił swoje świadectwo nawrócenia po śmierci swojego syna. Wtedy wszystko zrozumiałem dzięki Bożemu Miłosierdziu. Wtedy to Duch Święty odpowiedział mi na dręczące mnie od lat pytania. Między innymi na pytanie, dlaczego zabrał mi moją córeczkę.

Na tym spotkaniu zrozumiałem, że Pan Bóg mi jej  nie zabrał. On mi ją oddał, tak naprawdę On mi ją zwrócił. Bo dzięki śmierci odnalazłem ją, odnalazłem moją córeczkę , której się wyparłem o którą się wcale nie troszczyłem przez 16 lat. To dzięki mojej Ani odnalazłem drogę do Boga, a także zrozumiałem, że dzięki śmierci mojej córeczki Ani związałem się ponownie z Iwonką, którą kiedyś skrzywdziłem. Że to Ania gdzieś wysoko u Pana Boga uprasza łaski dla mnie.

To dzięki świadectwu Tadeusza zrozumiałem, że to nie ja decyduję o sobie i z człowieka, który obrażał Boga swoim stylem życia, skłóconego z samym sobą, skłóconego z ludźmi, niewierzącego w nic, zmieniłem się w człowieka, który dzięki łasce Bożej przebaczył samemu sobie, który przebaczył zabójczyniom własnej córki i dzięki Miłosierdziu Bożemu pojednał się z Bogiem !

Po tym spotkaniu Bractwa Więziennego Arka nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Cała złość, niepewność, żal, ból, gdzieś wszystkie te uczucia odeszły, stałem się jakiś inny, spokojniejszy. Odnalazłem w końcu po tylu latach tułaczki drogę, którą chcę kroczyć. Po powrocie na OZ wszystko zaczęło się jakoś układać. Po namowie Ani postanowiłem napisać własne świadectwo wiary.

Pisałem go długo, niejednokrotnie odchodziłem od kartki i z powrotem wracałem. Napisałem  i poczułem się lepiej. Po napisaniu świadectwa od Brata Tadeusza dostałem Pismo Święte i dwa tomy Liturgii  Godzin. Na pytanie czy będę czytał Biblię, trzęsącym się głosem powiedziałem, że tak i czy będę odmawiał codziennie „godzinki”. Bardzo się bałem, że nie podołam, ale dzięki Bratu Tadeuszowi wziąłem te Księgi i codziennie zacząłem odmawiać Liturgię Godzin i czytać Biblię. Dziś po upływie prawie dziewięciu miesięcy nie ma dnia bym nie odmówił Liturgii Godzin  i nie zagłębił się w wersetach Biblii. Nawet gdy z pracy przyjdę bardzo zmęczony, to po przyjściu bardzo mi czegoś brakuje i z chwilą zagłębienia się w modlitwie wszystko mija, całe zmęczenie.

W czerwcu po spotkaniu Arki przyszła Pani Kurator i wtedy to padła propozycja byśmy codziennie w Kaplicy odmawiali Różaniec razem z Bratem Tomkiem i jeszcze dwoma Braćmi  Józefem  i Jaszczurem. Zaczęliśmy codziennie o 18,20 chodzić do Kaplicy i odmawiać Różaniec. Po dwóch dniach zostałem tylko z Tomkiem. Nie zrażałem się tym, i tak codziennie zaczęliśmy odmawiać Różaniec. Moje nastawienie do życia uległo zmianie o 180 stopni. Stałem się innym człowiekiem, który śmiało patrzy w przyszłość, który twardo stąpa po ziemi. Ania i Tadek pokazali mi jak Jezus Najwyższy Kapłan  – Bóg, który jest do nas podobny a jednocześnie równy Bogu Ojcu, uniżył swe Bóstwo aż do człowieczeństwa a człowieczeństwo zaś wyniósł ku wyżynom Bóstwa. Pokazali mi jak należy radować się z Jego rozporządzeń.  I jak pisał święty Męczennik Biskup Cyprian „ o jakże szczęśliwe to więzienie rozjaśnione Waszą obecnością”.

Od chwili, gdy zaczęliśmy z Tomkiem odmawiać codziennie Różaniec wszystko zaczęło się układać. Wszystko co sobie zaplanowałem   praktycznie bardzo małym nakładem pracy, zachodu, wszystko się udawało i tak było z R3. Pewnego wieczoru pomyślałem, że fajnie by było, gdybym mógł jechać na R3, bym mógł chodzić na spotkania Arki co tydzień a nie co dwa tygodnie, jak w Koronowie. Nazajutrz, przyszła pora , czyli o 18,20 czas na Różaniec. Podczas, gdy odmawialiśmy Różaniec, pomodliłem się, poprosiłem o wstawiennictwo Matkę Przenajświętszą, o wstawiennictwo u Swojego Syna Jezusa Chrystusa bym mógł jechać na R3 do Bydgoszczy. Gdy wstałem rano coś mi mówiło wręcz pchało mnie do Wychowawcy. Gdy poszedłem, Wychowawca sam zaproponował mi R3. Ucieszyłem się i już wtedy wiedziałem, że Różaniec czyni cuda. Po tygodniu pojechałem do Bydgoszczy na R3. Zaraz po przyjeździe, dokładnie tydzień po razem z Bractwem Więziennym pojechałem na swoją pierwszą pielgrzymkę do Lichenia.

Do Lichenia przyjechaliśmy około godziny 11-tej. Najpierw pojechaliśmy do Lasku Grabińskiego do Małej Kapliczki, miejsca gdzie ukazała się Matka Najświętsza. Po wejściu do Kapliczki na sam widok  Kamienia, na którym po dziś dzień są odciśnięte stopy naszej Pani Matki nogi same stają się miękkie w kolanach i nie sposób nie uklęknąć. Gdy wszedłem do środka, uklęknąłem i fizycznie czułem obecność  Matki Przenajświętszej. Słowa modlitwy same cisnęły mi się na usta. Nigdy nie zapomnę tej wewnętrznej radości w głębi  serca, gdy powtarzałem słowa… Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami, i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus.

Po nawiedzeniu Kapliczki  udaliśmy się do Bazyliki na Mszę  Świętą. Bazylika od zewnątrz przypomina Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie. Zaraz po wejściu do Bazyliki nad głównym ołtarzem widnieje napis JESTEM-KTÓRY-JESTEM. Bardzo krótki napis ale jak wiele mówiący. Dźwięk organów wyrywa serce z piersi i czuje się je w gardle. Podczas uczestnictwa we Mszy  Świętej miałem odczucie w tym osobliwym miejscu, że mogę dotknąć Boga.

Wtedy zdałem sobie sprawę z paradoksu życia każdego grzesznika, że wtedy zaczynamy doceniać, gdy to tracimy i zdałem sobie sprawę  jak nędzne było moje życie bez Boga. Doszło do mnie, że cierpień tego życia nie można stawiać na równi z przyszłą chwałą w niebie. Miałem wrażenie jakby  łaska Boża wypełniła całą Bazylikę i wszystkich wiernych co było widać na twarzach wszystkich wiernych. Pomimo zadumy, powagi malowała się na twarzach wiernych radość z możliwości obcowania z Bogiem.

Po Mszy Świętej udaliśmy się na Golgotę. Odprawionej na Golgocie Drogi Krzyżowej nigdy nie zapomnę. Podczas przeżywania Drogi Krzyżowej modląc się na poszczególnych stacjach wspinając się zarazem do góry miałem wrażenie, że widzę Rany Chrystusa. Gdy zbliżyliśmy się do Komnaty Zdrady poczułem ogromny ból, że to między innymi ja za pomocą swoich grzechów, swojego niecnego życia przyczyniłem się do jej powstania. Najbardziej poruszyła mnie stacja 12 –ta – Ukrzyżowanie Pana Jezusa . Potężna ręka wychodząca z muru w wielkiej dłoni  trzymała młotek i wbijała gwoździe w Święte Dłonie Jezusa. Miałem wrażenie, że to moja ręka z mojego dotychczasowego życia wbija gwoździe w Dłonie Jezusa. A ta ręka i ten młotek to moje dotychczasowe życie.

Podczas Drogi Krzyżowej po raz pierwszy w życiu z siostrą Kasią i bratem Jackiem przeszliśmy odcinek Drogi Krzyżowej dla pątników na kolanach. Ofiarowałem ją mojemu bratu w wierze – Tomkowi, który razem ze mną  odmawia Modlitwę Różańcową w Koronowie.
Po zakończeniu Drogi Krzyżowej udaliśmy się pod pomnik Jana Pawła II na spotkanie z panią Przewodnik, z którą udaliśmy się do Bazyliki na Koronkę do Miłosierdzia Bożego.   Niesamowite przeżycie. Potężny Dom Boży  i  ja w środku, nędzny grzesznik, urągający prawie przez całe życie Bogu słowem, myślą i uczynkiem a teraz powtarzam słowa Koronki:  DLA JEGO BOLESNEJ MĘKI , MIEJ MIŁOSIERDZIE DLA NAS I CAŁEGO ŚWIATA. To co czułem, nie umiem nazwać tego przeżycia, tej wewnętrznej radości, tego szczęścia.

Odwiedziliśmy jeszcze między innymi groby:  Pasterza Mikołaja, któremu trzykrotnie ukazała się Matka Boża w Licheniu niosąc wezwanie do zmiany życia i pokuty, oraz Żołnierza Kłosowskiego, któremu na pobojowisku pod Lipskiem Maryja darowała życie z prośbą o spełnienie misji – powieszenia w miejscu publicznym Jej wizerunku. I oto wizerunek  Licheńskiej  Pani z orłem na piersi zawisł na drzewie w Grabińskim lesie.

Wróciliśmy do OZ około 21,00. Ale tak naprawdę moja pielgrzymka nie skończyła się wcale. Bo nawet dziś po upływie blisko trzech miesięcy rozmyślam, analizuję każdą godzinę pielgrzymki. Była to moja pierwsza pielgrzymka ale na pewno nie ostatnia. Po pielgrzymce długo nie mogłem dojść do siebie, byłem jakiś rozbity wewnętrznie. Tak naprawdę to chyba wtedy rozpocząłem kolejny etap mojego życia, życia zupełnie innego, ważniejszego. Przede wszystkim mojego prawdziwego życia nie zaślepionego złością, żądzą zemsty. Gdy pisałem świadectwo o pielgrzymce wszystkie obrazy z całego mojego życia stanęły mi przed oczyma i wtedy zadałem sobie pytanie: jak długo będę jeszcze żył jak robal, który chce się stać krokodylem i czy ta ścieżka, którą teraz kroczę nie jest lepsza? Kiedy stając przed lustrem nie widzę w odbiciu robala tylko człowieka, któremu modlitwa, rozmowa z Bogiem sprawia przyjemność  i nieopisaną radość.

Po dwóch tygodniach po pielgrzymce  siostra  Ania zaproponowała mi  udział w konkursie czym dla mnie jest Adwent. Z wielką obawą, lękiem czy podołam, zgodziłem się. Tak naprawdę to chyba teraz, odbywając ten wyrok, tę karę pozbawienia wolności zrozumiałem czym naprawdę jest Adwent. Jak wielkie Miłosierdzie Bóg  wykazał dając nam Adwent. Zarazem jak wielkie zadanie nam wyznaczył. Jednocześnie dając nam Adwent dał nam szansę na poprawę, na zmiany na lepsze życie. Jednocześnie Bóg poprzez Adwent  – okres oczekiwania daje nam wiadomość, że nie ma ludzi straconych bezpowrotnie, pokazuje nam, że każdy się może zmienić. 
Napisałem, nie myśląc nawet, że ktoś zauważy moje bazgroły, gdy po kilku dniach dowiedziałem się,  że przychodzi pan Redaktor robić zdjęcia i że moja praca została wybrana. Byłem w szoku, gdy zobaczyłem swoje zdjęcie w Przewodniku Katolickim, poczułem się jakoś dziwnie nie wiem czemu. Zdałem sobie sprawę jak zmieniła mnie Modlitwa, jak zmieniło się moje życie odkąd zacząłem chodzić na spotkania Arki.

Nie wiem, być może to złudzenie, ale ja nigdy nie  lubiłem rozmawiać z ludźmi, tym bardziej nigdy nie rozmawiałem o sobie o swoim życiu, o troskach, zmartwieniach, o rodzinie, odczuciach. Teraz rozmawiam bez przeszkód , dużo więcej widzę i czuję. Przede wszystkim nie widzę w każdym człowieku wroga, jakiegoś stwora, tylko bratnią duszę. Przestałem osądzać, segregować ludzi na lepszych i gorszych, na „klawiszy” i innych. Jeszcze jedno bardzo ważne zawdzięczam Arce a zwłaszcza siostrze Ani  i bratu Tadkowi  bo to Oni nauczyli mnie modlić się za swoich wrogów i osoby mi  nieprzychylne. Co najważniejsze to modlitwa za takie osoby skutkuje w dwójnasób. To znaczy:
Po pierwsze ja się lepiej czuję, nie  zżera  mnie złość, nerwy, nie robię sobie problemów a ta druga osoba po modlitwie jakoś zaczyna się inaczej, lepiej zachowywać co mogę poświadczyć imiennie. Teraz wiem jak dobrze jest żyć z Modlitwą na ustach. Mam dowody na to jak modlitwa pomaga  nie tylko mnie ale i tym za których się modlimy.

Żywym świadectwem na prawdziwość moich pisanych słów jest Tomek, z którym razem odmawialiśmy Różaniec. Właśnie dziś, gdy opisuję moją drogę   z Arką dowiedziałem się, że Tomek opuścił Zakład Karny w Koronowie, dostał wokandę. Pierwsze co mi przyszło na myśl , oprócz wielkiej radości to to, że jestem święcie przekonany, że w tym przypadku zadziałał Bóg i Matka Przenajświętsza, którą  Tomek tak bardzo ukochał.  Bo jak inaczej nazwać to co się stało. Koronowo, gdzie na warunkowe zwolnienie wychodzi dwóch na dwudziestu i co mają nie więcej jak dwa miesiące do końca  wyroku. A tu Tomek- osiemnaście miesięcy do końca, bardzo zła opinia środowiskowa, odwieszony wyrok. Czy nie jest to cud?  Czy bez przesady  w tym przypadku, można stwierdzić z czystym sumieniem, że była to ewidentna ingerencja Jezusa Chrystusa ?  Za co z całego serca podziękowałem Panu Bogu i w dalszym ciągu dziękuję.
Dziś wiem, że to nie koniec mojej drogi z Arką, z wolontariuszami Stow.”Bractwo Więzienne”, tylko początek. 

Ciąg dalszy nastąpi
Szczęść  Boże
Andrzej.

Jeśli spodobał Ci się ten wpis, rozważ jego skomentowanie lub skorzystanie z RSS-a i w konsekwencji otrzymywania informacji o nowych wpisach do Twojego czytnika.

Komentarze

Brak komentarzy.

Wybacz, komentowanie tymczasowo zabronione.